Kiedy czytam książkę, najczęściej daję wiarę słowom, jakie kieruje do mnie narrator. Przyjmuję za pewnik to, o czym opowiada, będąc przekonana o jego rzetelności i uczciwości wobec czytelnika. Jednak w przypadku powieści Czasami kłamię było inaczej. Relację głównej bohaterki musiałam traktować z przymrużeniem oka, bo jak sama przyznała, zdarza jej się kłamać. Rzeczywistość, z jaką zderzyłam się w tej książce – zbudowana z półsłówek, niedomówień i kłamstw – zmusiła mnie do zachowania szczególnej czujności. Tylko co z tego, skoro prawda i tak pozostała nieodgadniona niemal do samego końca?
Amber Reynolds to młoda kobieta, która wiedzie stosunkowo normalne życie u boku męża. Właściwie wiodła, bo aktualnie znajduje się w szpitalu. Jest w śpiączce. Słyszy, czuje, wspomina, przez jej głowę przewija się milion myśli. Choć jest świadoma, nie może tego w żaden sposób zasygnalizować – jej umysł pracuje, ale ciało pozostaje w letargu. Każdego dnia powraca do niej wiele obrazów z życia, jednak sam moment wypadku pozostaje tajemnicą. Ale Amber się nie poddaje. Chwyta swoją świadomością te skrawki wspomnień i powoli łączy je w całość, by dotrzeć do prawdy. W czasie gdy kobieta próbuje ułożyć elementy układanki, czytelnik dowiaduje się o niej coraz więcej. Poznaje nie tylko codzienność Amber tuż sprzed wypadku, ale i dzieciństwo, relacje z rodzicami i siostrą, skrywane sekrety, a wreszcie zmagania z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi i ich źródło.
Czas. Ma swój własny zapach. Jak znajomy pokój. Kiedy nie należy już do ciebie, zaczynasz za nim tęsknić, ślinisz się i łakniesz go, odkrywasz, że zrobiłabyś wszystko, byle go odzyskać. Dopóki znowu nie stanie się twój, wykradasz sekundy i pochłaniasz źle wykorzystane minuty, sklejając je w delikatny łańcuch pożyczonych chwil, z nadzieją, że będzie można je rozciągnąć. Że to wystarczy, by dotrzeć do następnej strony. O ile będzie jakaś następna strona.
Opowieść prowadzona jest z punktu widzenia głównej bohaterki na trzech płaszczyznach czasowych – teraz, wtedy i przedtem. Rozdziały zatytułowane „Teraz” dotyczą teraźniejszych wydarzeń. Czytelnik ma możliwość zagłębienia się w temat śpiączki, wniknięcia w psychikę osoby znajdującej się w tym stanie. To w jaki sposób autorka opisała odczucia i myśli Amber, jest jednakowo fascynujące, co niepokojące. Wątpię, by ktokolwiek chciał znaleźć się na miejscu tej kobiety. Na pewno nie ja… Trudno jest pozostawać świadomym, lecz uwięzionym we własnym ciele. Uciążliwość tego stanu jest tutaj mocno wyczuwalna, a przemyślenia snute przez bohaterkę budują napiętą, nieco mroczną atmosferę.
„Wtedy” to rozdziały dotyczące wydarzeń sprzed wypadku. Tutaj bohaterka opisuje swoją codzienność, obowiązki, problemy, relacje z mężem i rodziną. Z każdą stroną przed czytelnikiem coraz mocniej klaruje się osobowość Amber. Jej wady i zalety nabierają wyrazistości. Na jaw wychodzą mniejsze i większe tajemnice, jak choćby nerwica natręctw, z którą kobieta zmaga się wiele lat. I choć pozornie bohaterka wydaje się przeciętną osobą, jak wiele innych, to jednak odbiorca ma wrażenie, że coś mu umyka. Że cała ta opowieść jest jedną wielką plątaniną niedopowiedzeń, po których trudno dotrzeć do sedna.
Ostatnia płaszczyzna czasowa – „Przedtem” – odnosi się do dzieciństwa Amber. Rozdziały o tym tytule są zbiorem kartek z pamiętnika napisanego 25 lat temu. Czytelnik zderza się z opowieścią snutą przez dziesięciolatkę. Zamkniętą w sobie, niedostosowaną społecznie, wychowującą się w rodzinie o licznych dysfunkcjach dziewczynkę, która cierpi przede wszystkim na brak miłości i akceptacji. Kiedy Amber poznaje Taylor, rówieśniczkę ze swojej nowej klasy, wydawać by się mogło, że jej trudne dzieciństwo zaczyna nabierać kolorów. Ale czy na pewno? Przyznam, że ten wątek wzbudził we mnie wiele emocji. Nieustannie towarzyszył mi również niepokój. Tyle że został sprytnie przytępiony. Teraz, patrząc z perspektywy czasu jestem zła, że dałam się tak łatwo podejść autorce.
Alice Feeney zrobiła kawał dobrej roboty. Niesamowicie wyrazista kreacja bohaterów, akcja trzymająca w ciągłym napięciu, przemyślana i sprytnie poprowadzona fabuła – to najważniejsze walory tej książki. Autorka dopracowała historię Amber w każdym calu. Podsuwa czytelnikowi niezliczoną ilość fałszywych tropów, prowadzi go krętymi ścieżkami tak długo, aż sam dojdzie do wniosku, że znów zboczył z właściwego szlaku. Pozwala przez chwilę trwać w przekonaniu, iż odkrył prawdę, by za moment zaśmiać mu się prosto w twarz. Główna bohaterka jest jedną wielką niewiadomą od pierwszej do ostatniej strony. Odbiorca aż do finału nie jest w stanie rozstrzygnąć, na ile słowa Amber są wiarygodne. Czy kłamstwa i półprawdy, którymi go karmi, są wynikiem zaburzeń i trudnej przeszłości, a może manipulacją?
Powieść napisana jest przejrzystym, lekkim językiem, który zadowoli wielu moli książkowych, nawet tych bardziej wymagających. Lektura niesamowicie wciąga i połyka się ją dosłownie jednym tchem. Pomysłowość autorki, niesztampowe rozwiązania, a także świetny warsztat i talent widać w Czasami kłamię jak na dłoni. Z całym przekonaniem polecam ten thriller psychologiczny, stanowiący niezwykle smakowity kąsek czytelniczy.
KLIKNIJ, ABY ZOBACZYĆ, ILE KOTWIC PRZYZNAJĘ TEJ KSIĄŻCE
- Tytuł: Czasami kłamię
- Autor: Alice Feeney
- Wydawnictwo: W.A.B.
- Rok wydania: 2017
- Liczba stron: 350
Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu W.A.B.