Uczta dla zmysłów
Pierwszy rozdział dostarczył mi wielu niesamowitych wrażeń. Wiedziałam już, że będę kontynuować tę przygodę. Prawdę mówiąc, nawet się ucieszyłam, że dotychczas tak broniłam się przed audiobookami. Moje pierwsze spotkanie z tą formą artystyczną okazało się wyjątkowe. A mogło być inaczej. Wzięłabym pierwszy lepszy egzemplarz, wysłuchała i przez tydzień psioczyła, co też przyszło mi do głowy, by rezygnować z tradycyjnych książek. Tak byłoby zapewne kilka lat wcześniej. Jednak tu i teraz czułam ogromne zadowolenie i ekscytację.
Fabuła
Po cichu zdradzę wam, że na samym początku miałam mętlik w głowie. Pojęcia takie jak programator nastroju czy specjal wprawiły mnie w niemałe zdumienie. Co to za świat? Czym są andki, o których mówią bohaterowie? To był moment zwątpienia. Zastanawiałam się, czy mój umysł podoła tej tematyce. W końcu science-fiction to gatunek zupełnie mi obcy. Jednak każdy kolejny rozdział rozwiewał moje wątpliwości, a ponury postapokaliptyczny świat wciągał mnie coraz bardziej.
Jest rok 2021. Ziemia po wojnie jądrowej pogrążona jest w żałobie. Większość ludzi ją opuściło, udając się na skolonizowane planety. Ci, którzy zostali, nie mogą albo nie chcą emigrować. Radioaktywny pył wciąż opada, wywołując choroby i mutacje. Normale wciąż mają szansę opuścić skażony świat i są do tego nieustannie zachęcani. Każdy emigrant otrzymuje bowiem własnego, całkowicie podległego mu pomocnika. Androida, robota o ludzkim wyglądzie i zachowaniu. Specjalom zaś, pozbawionym praw do zawierania małżeństw i płodzenia dzieci, pozostaje życie na ziemi. Jednostki te, dotknięte różnymi wadami genetycznymi, są traktowane jak podgatunek. „Kurze móżdżki” – tak o nich się mówi.
Zupełnie inaczej jest w przypadku zwierząt. Z powodu skażenia większość z nich wyginęła, a te, które zdołały przetrwać, są bardzo cenione. Posiadanie kozy, konia czy choćby wiewiórki w pewnym sensie odzwierciedla status społeczny ich właściciela, a także potwierdza jego człowieczeństwo. Udowadnianie swoich zdolności empatycznych jest niezwykle istotne – bowiem odróżnia człowieka od androida. Humanoidalnej jednostki, która dzięki postępowi technicznemu coraz bardziej zaczyna przypominać istotę ludzką. Niestety, żywe zwierzęta są drogie i nie każdy może sobie pozwolić na taki wydatek. Istnieje jednak alternatywa. Sztuczne zwierzęta, o wiele tańsze i na pierwszy rzut oka niczym nie różniące się od pierwowzoru.
Rick Deckard jest normalem. Wraz z żoną, Iran, mieszka w jednym z budynków San Francisco. Posiada owcę i troskliwie się nią zajmuje. Ma jednak marzenie. Chciałby mieć prawdziwe, żywe stworzenie, zamiast tej elektrycznej imitacji. Wkrótce otrzymuje niezwykle trudne zadanie mające umożliwić mu realizację tego marzenia. Musi wytropić i zlikwidować grupę androidów, które zbuntowały się i przybyły na Ziemię, by wieść żywot wśród ludzi. Za pomocą odpowiedniej aparatury i testu empatycznego Voighta-Kampffa musi odróżnić androida od jednostki ludzkiej, a następnie go zniszczyć. Czy mu się to uda?
Podsumowanie
Blade runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? to trzymająca w napięciu i pełna zwrotów akcji opowieść, dzięki której można bliżej przyjrzeć się ludzkiej naturze. Zastanowić się nad istotą człowieczeństwa. Co sprawia, że człowiek może uważać się za lepszego od sztucznych, humanoidalnych robotów? Czy faktycznie jest lepszy? Dlaczego ludzie i androidy nie mogą współżyć ze sobą jako jedno społeczeństwo?
Audiobooka wysłuchałam w całości z ogromną przyjemnością! Fantastycznie dobrani aktorzy, których głosy bez trudu rozpoznałam, wzbogacili tę powieść emocjonalnie. Świetna muzyka idealnie oddawała nastrój panujący w danej chwili. Efekty dźwiękowe, dzięki zastosowanej tu technice binauralnej, przeniosły mnie w tamten świat, tak różny od tego, który znam (ale może nie do końca inny?). Było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, jak bardzo wciągnęła mnie ta historia. Ricka, Iran, Johna Isidora. Jadąc tramwajem, czy idąc rano pustymi jeszcze ulicami, delektowałam się docierającymi do moich uszu dialogami i dźwiękami. Byłam, można powiedzieć, nausznym świadkiem wszystkich wydarzeń. Czułam to, co w danej chwili odczuwali bohaterowie. Nawet teraz, kiedy sobie przypominam różne sceny, emocje wciąż są żywe.
Śmieję się zachodząc w głowę, co też mogli o mnie myśleć przypadkowi przechodnie czy współpasażerowie. Wielokrotnie przyłapałam się na tym, że szczerzę się do samej siebie albo wydaję bezgłośny okrzyk zdumienia wydymając usta niczym żaba. Miałam wrażenie, że ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę. Chciałabym móc zobaczyć wyraz swojej twarzy podczas tej dźwiękowej podróży! Pewnego dnia starsza kobieta siedząca na przeciwko mnie uraczyła mnie pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Ale to nie było ważne. Tak naprawdę nie było mnie w tym tramwaju. Stałam wtedy w kuchni Johna Isidora i przed oczami miałam pająka, żywe stworzenie, które za chwilę miało zostać pozbawione kolejnego odnóża.
Myślę, że tego typu słuchowiska pozostaną jedną z moich ulubionych form artystycznych. Zauroczona Blade runnerem i przerażona pustką, która niewątpliwie miała się pojawić wraz z odsłuchaniem ostatniego rozdziału, czym prędzej zaczęłam przekopywać internety w poszukiwaniu godnego następcy. I coś znalazłam. Warszawskie studio Sound Tropez nagrało adaptację dźwiękową komiksu Wiedźmin: Dom ze Szkła autorstwa Paula Tobina i Joe Querio. Studio to specjalizuje się w tworzeniu słuchowisk na podstawie komiksów. Ponieważ grywam w Wiedźmina na moim pececie, wybór tego akurat tytułu był dla mnie oczywisty. Będzie miło usłyszeć głos Geralta, w którego wciela się jak zawsze Jacek Rozenek. A na drugi ogień pójdą prawdopodobnie Żywe trupy, czy raczej The Walking Dead, zrealizowane przez to samo studio.
A wy słuchacie audiobooków? Jeśli tak, podzielcie się, która „książka do słuchania” zrobiła na was największe wrażenie. A może tak, jak to do niedawna było ze mną, zaciekle się przed audiobookami bronicie?