Pamięta pan mojego męża? Rok temu usunął mu pan woreczek żółciowy metodą laparoskopową. Naprawdę byłam z pana dumna – kawał dobrej roboty! Blizny ładnie się zagoiły, teraz są już prawie niewidoczne, taką ma pan rękę. No, to tyle, jeśli chodzi o plusy. Co pan tak patrzy? Nie ma się co dziwić, resztę pan schrzanił, totalnie. Mąż wcale nie czuje się lepiej. Ale nie to jest najgorsze. Wie pan, co jest gorszego od bólu? Bezsilność.
Podejście takich lekarzy, jak pan. Jeden pacjent odhaczony, następny proszę. I tak mija dyżuru dzień enty. Tak, tak, w nosie pan ma swoich pacjentów. Woreczki żółciowe, przegrody nosowe, zapalenia i wszelkie choroby – cieszcie się! A pacjenci strzeżcie… Wy cierpicie, a lekarz nie widzi. A raczej udaje, że nie widzi. Będzie was szprycował tabletkami, leczył skutki, zamiast przyczyn. A dlaczego? Bo jesteście nudni. Pan ma takie przypadki codziennie, prawda? Znudziło się panu, rozumiem. Ale nie rozumiem, czym się pan kierował przy wyborze kierunku studiów.
Mąż od czasu operacji był u pana kilka razy. Z powodu silnego bólu. Pierwszy raz zlecił mu pan wykonanie badań krwi i rezonans. Super, pomyśleliśmy, może coś się ruszy. Tak… za pół roku, takie terminy były na rezonans. Kiedy się doczekaliśmy, w opisie stwierdzono, że obraz w przewodach żółciowych jest niewyraźny, zasugerowano inne badanie, które umożliwiłoby dokładniejsze zbadanie dróg żółciowych. I co pan na to? Że to jest inwazyjny zabieg. Więc go pan nie wykona, skoro nie wiadomo, co pacjentowi dolega. No co za troska! Wzruszające, tylko jak inaczej zamierza pan postawić diagnozę? Nijak, okazało się za chwilę.
Proszę przyjść, jak się panu pogorszy.
Najgorsze, co można usłyszeć od lekarza. I to właśnie usłyszał mój mąż. Na jego miejscu rozszarpałabym pana na miejscu. Wybuchowa jestem, mówię panu – miał pan ogromne szczęście, że to nie byłam ja. Ha, ale to nie koniec. Kolejna wizyta, w ręku trzyma pan wyniki badań krwi męża. Chwila oczekiwania… i jest! Kolejny dowód lekarskiej bezczelności.
Ma pan za dobre wyniki badań krwi, żeby można było coś dalej działać.
Co to znaczy, że wyniki są za dobre, nie mam pojęcia. Wiem jedno, jest pan niewłaściwą osobą za lekarskim biurkiem. A nawet powiem to panu wprost. Żałuję, że to nie pan siedział na miejscu mojego męża. Chciałabym zobaczyć pana minę. Minę pańskich dzieci, żony, bliskich osób. Może czegoś bym się nauczyła w wyniku takiej obserwacji. Niestety, tak nie było. A szkoda.
Trzecia wizyta. Przyszedł pan spóźniony, pewno korki na trasie między prywatną kliniką a publicznym szpitalem. Mąż był już naprawdę u kresu wytrzymałości. Ból jest silny, a do pracy trzeba iść. Wie pan, pieniądze same się nie zarobią. A nie… nie wie pan. No nic, przechodząc do rzeczy: tamtego dnia przeszedł pan samego siebie. Mąż powiedział, że ledwo daje radę w robocie. Fizyczna praca przy takich dolegliwościach nie jest łatwa. Muszę przyznać, że miał pan sporo odwagi, kwitując to w taki sposób.
Ja też muszę przychodzić do pracy chory.
I wywijał pan tą ręką na temblaku jak jakiś wariat. Bo pan jest wariatem! Ręka na temblaku, już na pewno została dobrze opatrzona przez pana kolegów po fachu. Pan ma inny problem, dużo poważniejszy. Jest pan cholernym hipokrytą. Mówi pan, że jest lekarzem. Ale nie, nie jest pan. Lekarz stawia ludzkie zdrowie i życie na pierwszym miejscu. A pan? Myśli pan, że ja nie wiem. A ja wiem doskonale.
– Wiesz co, może ty jesteś dla tego lekarza zbyt miły?
– Nieee, to nie to. Ostatnio nie byłem miły.
– Aha, to może jednak powinieneś być miły?
– Jak byłem miły, też nie działało.
– Kochanie, widocznie byłeś za mało miły. Następnym razem wyjmij z portfela stówę i pomachaj mu przed nosem.